Różne

Journey 3 - The Feaster

Cumpene

Było około czwartej nad ranem, kiedy usłyszał ludzką mowę. Najwyraźniej było ich dwóch. Zbliżali się. Kłusował koń. Kto to mógł być? I dokąd odeszli w środku nocy?

Po wczorajszym wietrze w lesie znów zapanowała cisza. Zakłócały ją, jak zwykle, tylko nocne stworzenia. Sowa zatrzepotała skrzydłami, przestraszona zbliżaniem się ludzi. A ho ho ho ho ho ho ho ho ho ho!

Zatrzymali się tuż u jego stóp. Było ich dwóch, jak wyczuł z daleka. Starszy, ale wciąż silny chłop i młodszy.

- Czy to pan Elijah?

- To Spiridoane. Zauważyłem go jakieś trzy dni temu, kiedy przyjechałem z wozem po wosk do ozdobienia bramy. Wiesz, że moja najmłodsza córka, Irinuca, wychodzi za mąż. Zabiera ją dżentelmen z miasta.

To drzewo nadaje się tylko do ciągnięcia desek do wykończenia kuchni i dużego domu. Wszystko wisi w koszu. Babcia rozłożyła dla nas chustę, żebyśmy mogli się trochę pokręcić... Daj ją tutaj, żebyśmy mogli wziąć szyję lub dwie i bierzmy się do pracy, żeby słońce nas nie złapało, a święto, nie daj Boże, chroniło i trzymało. Spiridoane, weź topór i zaczynajmy.

Na tym się skończyło. Być może moim przeznaczeniem było opuszczenie lasu i zamieszkanie w domu domowników. Spirydon podwinął rękawy, zrobił wielki krzyż, splunął w dłonie i pierwszy cios topora spadł na mnie.

- Ale co wy tu robicie?

Z ciemności lasu wyłoniła się ubrana na zielono postać z bronią przewieszoną przez ramię.

Znałem go dobrze. Kilka razy przychodził, by zmierzyć mnie swoim leśnym kompasem. Innym razem zatrzymywał się przy mojej stopie i brał kępkę króliczej sikorki, którą żuł z rozkoszą. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi.

- Elijah, Spirdoane, czy to ty?

- O mój Boże, panie Feaster, naprawdę nas pan oszczędził! Cóż możemy powiedzieć.

Nie uwierzysz nam, jeśli powiemy, że przyjechaliśmy tu dla rękodzieła.

- Oczywiście, że ci wierzę! Przyszedłeś po gąbki. Spiridon rąbie je toporem, ty, koleś. Zbierasz je z kozą, a koń niesie zdobycz w dół strumienia do joagăr, gdzie kroisz je i wkładasz do gulaszu. Czyżby? Kto daje śmietanę?

- Nie kpij z nas, panie Facster. Dlaczego nie śpisz całą noc w środku lasu? Skąd nas znasz w ciemności?

- Więc Guță cię porzucił. Czyścił ołtarz w świętym kościele, kiedy podsłuchał, jak rozmawiasz z księdzem o przyjściu wcześnie rano do joagăr, aby pociąć kilka desek. Weneckie mrugnięcie okiem. Ten, który pracuje przy stole i domu w parafii ojca Macarie i w joagărul jego świętości. Mówię o nowym, który dwaj niemieccy rzemieślnicy z miasta postawili w zeszłym miesiącu. Znasz go, prawda?

- Guță? Znam go, znam go, jak mogę go nie znać, daj mu chorobę! Widziałem go kilka razy. Dzieci rozmawiają na płotach, że będą ze swoją starą matroną. Dlaczego, ich grzechy. Już, już, panie Feaster. Złapał mnie pan na gorącym uczynku. Jesteśmy ludźmi człowieczeństwa. Zna mnie pan dobrze. Nie targuje się. Zawrzemy pokój. Wiesz, że jestem spokrewniony z burmistrzem. Z daleka, ale wciąż nazywają nas krewnymi.

- Nie mogę, panie Elijah. Po prostu nie mogę. Ojciec przyszedł prosto do nowego naczelnika poczty. Wiesz, że nawet burmistrz z nim nie zadziera. Pamiętasz, że jakieś dwa miesiące temu nie wybaczył nawet Vasile'owi, swojemu młodemu sekretarzowi w ratuszu, kiedy ten wszczął bójkę w pubie Iona Huțulula. Ma wielki tyłek w mieście. Powiedział mi, żebym pozwolił ci położyć drzewo, żebym złapał cię na gorącym uczynku. Powiedział, żeby skonfiskować konia. Użyłbym broni, gdybym musiał. Ale wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Żałowałem twoich siwych włosów i nazwy wioski. Masz tylko ten las niedaleko Chetrosu. Jak stałeś się chciwy dla dobra państwa?

- Zły zegarek, panie Feaster.

- Złe wyczucie czasu, jeśli można tak powiedzieć. Ale przed południem przyjdź ze Spiridonem na stację, aby złożyć oświadczenie.

- Ale Spiridon nie jest winny. To mój siostrzeniec ze strony mojej siostry Zamfiry. Nie mógł odmówić, gdy poprosiłem go o pomoc.

- Bratanek, bratanek, był na miejscu zdarzenia. Słuchaj, wujku Elijah. Zamienię dobre słowo z naczelnikiem poczty. Porozmawiaj z nauczycielem, jesteście szwagrami. Możecie dostać tylko grzywnę.

Powoli, powoli głosy ucichły, niknąc w gęstwinie.

* * *

Słońce wychyliło się zza grzbietów, osuszając perły rosy na źdźbłach trawy. U podnóża ugryzienie topora wypełniło się złotą żywicą. Ciekawska mrówka, być może zwabiona silnym zapachem leczniczej łzy, złapała się w lepki uścisk. Być może pewnego dnia, za tysiąclecia, łza zamieni się w bursztynowy niestemat, jak wiedział, że przodkowie jego przodków zrobili to miliony lat temu.

Mircea Nanu-Muntean

Mircea Nanu - Muntean urodził się, jak sam lubi mówić, pod koniec pierwszej połowy ostatniego stulecia ubiegłego tysiąclecia (13 grudnia 1948 r.) w Bosanci, w okręgu Suceava. Jest redaktorem radiowym i telewizyjnym programu "Na granicach wiedzy", zapalonym pisarzem science fiction, członkiem-założycielem "ARCASF" (Rumuńskie Stowarzyszenie Klubów i Autorów Science Fiction).

2 komentarze

Dodaj komentarz

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, jak przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

Kategorie

Zapisz się do newslettera

Newsletter w piątek rano
Informacje i porady od ekspertów

pl_PLPolski
We've detected you might be speaking a different language. Do you want to change to:
de_DE Deutsch
ro_RO Română
it_IT Italiano
en_US English
de_DE Deutsch
es_ES Español
fr_FR Français
pl_PL Polski
pt_PT_ao90 Português (AO90)
Close and do not switch language